10.02.2022

„Mój elektryk” i proza życia

Program „Mój elektryk”, związany z dopłatami do aut z napędem elektrycznym, został entuzjastycznie oceniony przez jego autorów i niektóre media, ale nieco mniej przez rynek i konsumentów. Jak każdy nowo wprowadzany program wymaga on rzetelnej analizy i obiektywnej, realnej możliwości zaimplementowania w określonych uwarunkowaniach rynkowych - bez kokietowania zbędnymi mirażami. Spróbujmy podjąć się takiej oceny.



Z jednej strony kuszą więc dopłaty i zachęty pozamaterialne, z drugiej zaś strony jest coś, co nazywamy „prozą życia” czyli realia. Bo co z tego, że dostępne są wyglądające atrakcyjnie warunki finansowania, skoro faktyczna wartość takiego auta po 7 latach jest bliska zeru, jako że konieczna jest wymiana baterii, a te kosztują od 60% do 80% wartości używanego samochodu.

Duży kłopot jest też z określeniem wartości rezydualnej „elektryka”, a jego „drugie życie” ogranicza wspomniany koszt i konieczność wymiany ogniw zasilających czyli akumulatorów po ok. 7 latach. Ubezpieczenie auta elektrycznego jest często droższe od klasycznego, bo firmy ubezpieczające jakoś „nie kochają” aut elektrycznych.

Nadal doskwiera mocno ograniczona liczba punktów ładowania. Paradoksalnie największy polski koncern paliwowy raczej inwestuje w gazety, kioski i hot dogi, zamiast w infrastrukturę ładowarek. Uśmiechnięty, sympatyczny kierowca wyścigowy namawia nas do picia kawy na stacjach, zamiast promować budowanie tam punktów ładowań. Konkurencja też jakoś nie kwapi się i nie rwie do uruchomiania takowych. Póki co obowiązuje pozycja „stand by” czyli wyczekiwania.

Cóż, nie ma już odwrotu od aut elektrycznych, koncerny konsekwentnie przestawiają produkcję na „elektryki”. W Stanach Zjednoczonych nawet słynny Mustang zamiast „obroku” w postaci benzyny, jeździ na prąd ( i to w zresztą w bardzo udanej szacie).

W tym tempie rozwoju punktów ładowań w Polsce ograniczamy funkcjonalność auta elektrycznego do jazdy miejskiej, a to przecież spowoduje połowiczne wykorzystanie potencjału pojazdu. Nadzieja w firmach korzystających w naszym kraju z flot samochodowych, szczególnie tych z USA i Europy Zachodniej. Wewnętrzne wymogi ekologiczne i dbanie o image obrońcy środowiska, wymuszają przechodzenie na transport zeroemisyjny, czy się komuś chce czy nie.

Czy program „Moj elektryk” pomoże więc w elektryfikowaniu krajowej motoryzacji ? Zależy to od krótko, średnio i długoterminowej strategii. Na razie jednak takowej brak...

Dawno temu słynny rewolucjonista definiował pewien ustrój społeczny (który się na szczęście nie sprawdził) określając go jako „władza plus elektryfikacja”. Warto, by w przypadku aut elektrycznych władza i elektryfikacja poszły jednak w parze.