04.05.2023

Nie utrudniajmy sobie życia

Nastała wiosna i od razu pojawiło się sporo szaleńców na motorach. Dla nich nie ma limitów prędkości, linii ciągłych na jezdniach, spowolnień, korków. To absolutnie nietykalni, „królowie szos”.


Przykro zawsze porównywać nas do krajów bardziej cywilizowanych, gdzie nawet w korku motocykliści stoją razem z kierowcami aut (powiemy pewnie ”głupcy z Zachodu”).
Nie ma tam cwaniactwa czyli przejeżdżania z olbrzymią prędkością między stojącymi pojazdami, licząc chyba tylko na szczęście, przysłowiowe „jakoś to będzie” i że kolejny raz się uda.
Wyczyny ekwilibrystyczne czyli jazda na jednym kole, blokowanie pasów, stawanie (chyba złośliwie) przed samochodami jako pierwsi - to tylko przykłady takich zachowań na drodze.

Jeśli do tego dołożymy kompletne ignorowanie znaków drogowych, bijącą spod kokilki agresja łącznie z „dyscyplinującym„ kopaniem aut (na wzór francuskiej policji, która torując drogę używa butów do przypominania kierowcom, kto tu rządzi i kto jedzie) - to oto mamy obraz „koegzystencji” i „kooperacji” na polskich drogach. Dołóżmy jeszcze”do pieca” i przyłóżmy rowerzystom. Trzeba mieć dużo wyobraźni (lub jej nie mieć), aby ogarnąć chaos na naszych drogach.

Te niemądre zachowania kładą się cieniem na normalnie czyli kulturalnie jeżdżących motocyklistów i cyklistów, bo tych jest większość. Niestety, zapamiętujemy zawsze te ekstremalne sytuacje i stąd może nieco fałszywy obraz tej quasi konkurencji na drogach.

Żeby nie było wątpliwości, sam jeżdżę na rowerze po kilkanaście kilometrów dziennie, okazjonalnie wsiadam też na motocykl enduro (ale głownie po leśnych duktach) i nie należę do licznej grupy „profesorów” na drodze. Na marginesie: nie lubię się specjalnie popisywać ani chwalić, ale miałem możliwość jeździć pewnie większością aut rozmaitych marek. Kiedyś dłuższy okres użytkowałem BMW 760, silnik V12, moc pod 600 KM, przyspieszenie nieco ponad 3 sekundy – wyzywający mnie do „walki” motocykliści w większości nie mieliby szans. Przyznaję, parę razy nie wytrzymałem, ale pomyślałem sobie „panie Pomorski, masz swoje lata, daj sobie spokój” i myślę, że większość rozsądnych kierowców tak postąpi. Cóż, moje obserwacje tego, co się dzieje na polskich drogach potwierdzają, że w tym wzgledzie jesteśmy kilkadziesiąt lat wstecz.

Dość długo mieszkałem w Londynie, także trochę w USA (Chicago, Waszyngton, na Florydzie kończąc) Miałem możliwość odbyć podroż od wschodniego do zachodniego wybrzeża i od Chicago do Nowego Jorku. Jazda niektórych naszych motocyklistów przypomina jazdę pod koniec zeszłego stulecia londyńskich „bikerów”, czy jak kto woli „messengerów”, a po naszemu kurierów, dowożących drobne przesyłki. Ich zachowanie pod koniec lat dziewięćdziesiątych XX wieku było dokładnie takie, jakie dzisiaj naszych niektórych „orłów”.

Czy bezmyślne szarże bardzo ciężkimi na owe czasy motocyklami miały sens, gdy w przypadku wywrotki ciężar pojazdu mógł wyrządzić sporo krzywdy prowadzącemu i innemu użytkownikowi drogi z pieszym włącznie, a do podniesienia leżącego jednośladu trzeba było atlety? Oczywiście, że nie. Tam więc po okresie fascynacji szaleńczą jazdą wszystko powróciło do normy. Rozsądek zwyciężył (a może chęć przeżycia) i większość podróżuje rozsądnie, prawie jak przysłowiowy jankes na Harleyu Chopperze. Piszę o tym, bo właśnie nastąpił wysyp jednośladów i pewnie znowu powtórzy się rokroczne krwawe żniwo na drogach.

Zatem apeluję o zdrowy rozsadek. Dla motocyklistów o zachowanie elementarnych zasad bezpieczeństwa. Dla kierowców dwuśladów o niewykorzystywanie statusu większego i silniejszego. Potrzebne jest nam wzajemnie zrozumienie i myślenie o innych. Nie zachowujmy się jak „królowie szos”. Obserwujmy ruch, ścieżki rowerowe, jezdnie. Nie utrudniajmy sobie życia, bo i tak mamy wystarczająco wiele innych problemów.