16.03.2023

Koniec aut spalinowych odłożono w czasie

Jeszcze do niedawna szykowała się w Europie prawdziwa rewolucja motoryzacyjna. Unia miała zdecydować, że od 2035 roku nie będzie można sprzedawać aut z napędem tradycyjnym, a tylko samochody zeroemisyjne. Jednym słowem koniec z dieslem, benzyną, hybrydami (tymi prawdziwymi czyli plug in i tymi co udają hybrydy).



Jak mówi polskie przysłowie „słowo się rzekło, kobyłka (a właściwie „elektryk”) u płota”.
A tu nagle ostateczny termin zatwierdzenia końca aut tradycyjnych planowany 7 marca, został przesunięty i wróci do dyskusji „we właściwym czasie”. Chodzi o to, że zaczęto coraz głośniej krytykować te plany i dyskutować o możliwości przedłużenia sprzedaży samochodów z napędem tradycyjnym, a ewentualnie - jako mniejsze zło - pozostawienie w produkcji hybryd plug in.

Lobbyści niemieccy wspominali o nieuwzględnieniu ich postulatów, aby można było używać paliw syntetycznych po 2035 roku, co w konsekwencji oznaczało możliwość sprzedaży napędzanych nimi aut. Powracać zaczął też temat paliwa wodorowego. Niemcom szybko zaczęli wtórować Włosi, do tego doszły glosy niezadowolenia znad Wisły, a w sukurs pospieszyli zwolennicy teorii, że decyzja była przedwczesna i nie do końca przemyślana. W tworzeniu tej niemiecko-włosko-polskiej koalicji pomaga zapewne brak w Unii Europejskiej Wielkiej Brytanii. Śmiem twierdzić, że pryncypialni Brytyjczycy, którzy są bardzo zaawansowani w transformacji „elektrycznej” pewnie storpedowaliby niemiecki pomysł i szybko go zatopili.

Z doświadczeń historycznych na świecie wiemy, że najgorsza jest niepewność i brak konsekwencji. Powoduje to niepotrzebne turbulencje i spekulacje, stwarzając mało komfortową sytuację dla całego światowego przemysłu motoryzacyjnego. Wydaje się, że okres kilkunastu lat dzielący nas od roku 2035 to dużo. Kompletna bzdura. Tu nie da się przełożyć zwrotnicy i pojechać w innym kierunku. Nie twierdzę, że decyzja o roku 2035 była do końca przemyślana, ale skoro się powiedziało „a” to trzeba powiedzieć „b”.

Jakichkolwiek argumentów używali czy używać będą zwolennicy przedłużenia okresu produkcji aut tradycyjnych, to nie będzie to wyglądało poważnie. Był czas na analizy, konsultacje, symulacje etc, a teraz trzeba iść do przodu.

Nie ma przecież odwrotu od zeroemisyjności z przyczyn oczywistych i o tym wie większość mieszkańców naszego globu, chociaż nie wszyscy to artykułują. Chińczycy nie zwalniają tempa, Amerykanie też, a tu nagle Europa staje w poprzek. Moim zdaniem na tego rodzaju dywagacje jest za późno. Decyzje strategiczne zapadły jakiś czas temu i trzeba je konsekwentnie wdrażać. Bo konsekwencja to podstawa końcowego sukcesu.
I mimo, że nie jestem i nie byłem zwolennikiem tak szybkiej elektryfikacji, ani wprowadzonego wcześniej downsizingu.

Sentyment to jedno, a realia to drugie. Rozumiem też, że powinno się znaleźć (dla ostudzenia rozpalonych głów) jakiś kompromis. A zatem może przedłużyć żywot aut hybrydowych, ale tych prawdziwych plug in, a nie tych, w których silnik spalinowy napędza elektryczny i auto udaje, że jest niskoemisyjne.
Na pewno paliwa wodorowe byłyby świetną alternatywą dla „elektryków”.

Pozwoli to trochę odsapnąć producentom i dostawcom i uśmierzyć ból głowy, który doskwiera całemu przemysłowi motoryzacyjnemu od czasów pandemii, wojny i kryzysu gospodarczego.
Nie zawracajmy więc „kijem Wisły” i nie schodźmy z przyjętej drogi i rozwiązań strategicznych. Dla dobra nas wszystkich, a najbardziej dla tych najmłodszych pokoleń.

Budujmy zatem punkty ładowania i również - jak napisał mój kolega redakcyjny - stacje dostarczające paliwo wodorowe. Pierwsza taka już powstaje w Warszawie, a inwestorem jest Polsat. Co prawda jedna jaskółka nie czyni wiosny, ale w planie jest budowa kolejnych takich punktów. Do tego zmniejszenie kosztów produkcji aut na wodór stwarza nowe perspektywy.