auto1
09.08.2022

Wspomnienia spod dystrybutora

To było pod koniec lat 80. zeszłego wieku. W powietrzu czuło się już zmiany w Polsce, ale władzę wciąż sprawowali komuniści. Paliwo było na kartki, ale co jakiś czas obwieszczano, że w stacjach będzie przez kilka godzin można kupić bez żadnych talonów dodatkowe 20 litrów benzyny bądź ropy.


Wracałem akurat Fiatem 126p z południa kraju w stronę centrum i gdzieś w okolicach Piotrkowa Trybunalskiego usłyszałem w radiu, że właśnie za kwadrans rozpocznie się owa „happy hour”. Serce zabiło mi mocniej, więc skręciłem, bo wiedziałem, że zaraz na przedmieściach Piotrkowa jest stacja CPN. Okazało się, że takich jak ja było już ze trzydziestu, ale zająłem swoje miejsce w kolejce i posuwałem się naprzód w stronę dystrybutora. 30 aut może zatankować w godzinę zatem ryzyko czekania mogło się mi opłacić. Paliwa można było nabrać jedynie do zbiornika samochodu.

Maluch nie dość, że miał niewielki, bo bodaj 30-litrowy zbiornik, to ja miałem w nim wolne najwyżej 10 litrów. Jednak wtedy dobre było i to. Czekałem więc podekscytowany, że oto miałem farta i pozakartkowe 10 litrów za kilkanaście minut będę miał w zbiorniku. Tankowanie aut przede mną szło dość ślamazarnie, co wzbudzało nie tylko mój niepokój. Kiedy już byłem blisko celu, dosłownie dwa auta dzieliły mnie od dystrybutora coś się zacięło. Ostatecznie, kiedy już byłem jako następny do nabrania benzyny pompiarz wyszedł z budki i przed maska mojego auta postawił szlaban zamykając tym samym „szczęśliwą godzinę”. Miałem prawie łzy w oczach, ale cóż było robić, pracownik stacji w niebieskich ogrodniczkach z pomarańczowym logo CPN na piersiach był wtedy panem życia i śmieci w takich sytuacjach. Poczułem się trochę jak lekkoatleta na bieżni co to o ułamek sekundy przecina linię mety za słabnącym już rywalem, który ją minął na trzeciej pozycji.

Pojechałem więc dalej przełykając upokorzenie faktem, że szczęście było tak blisko. Moja ekscytacja sprzed nieco ponad godziny była chyba tylko zapeszeniem farta, który towarzyszył mi tylko przez kilkadziesiąt minut. Farta, który dziś może dziwić, bo cóż to jest za wydarzenie, że bez kartek można było mieć dodatkowo śmieszne 10 litrów benzyny wtedy nazywanej „żółtą”. Wówczas myślałem, że już nigdy w życiu nie poczuję podobnego podniecenia, a już na pewno nie z powodu paliwa do samochodu.

Jakże się myliłem. Oto podróżując w zeszłym tygodniu usłyszałem w radiu komunikat mniej więcej tej treści: mamy wspaniałą wiadomość dla kierowców. Otóż cena litra benzyny 95 spadnie poniżej 7 złotych!

Od wielu tygodni tankuję za grubo ponad 7 złotych i tu nagle taki spadek ceny… Aż ścisnąłem mocniej kierownicę postanawiając przy najbliższej okazji znów zatankować sobie „do pełna” i… wtedy naszło mnie tamto wspomnienie sprzed, jakby nie licząc ponad 40 lat. Oto jak kundelek, któremu rzucono niewielką kość zamerdałem ogonkiem ciesząc się, że jest lepiej niż jest, gdy tak naprawdę jeszcze kilka miesięcy temu za litr „95” płaciło się nieco ponad 5 zł, co też uważaliśmy, że jest za drogo.