11.10.2021

Wolno jeżdżą frajerzy

Mam znajomego, który jak sięgam pamięcią miał zawsze drogie sportowe samochody. Kiedyś jechaliśmy gdzieś jednym z jego aut, w którym ośmiocylindrowy silnik miał ponad 400 koni. W terenie zabudowanym jechaliśmy najwyżej 60 km/h, zaś autostradą nie więcej niż 150 km/h. W którymś momencie nie wytrzymałem i zapytałem go po co mu w takim razie takie samochody z potężnymi motorami skoro nie korzysta z ich możliwości. – Korzystam, a jakże - odparł chyba nie do końca wiedząc o co mi chodzi. – Kiedy wyprzedzam to wiem, że wyprzedzę, bo mocny motor to także dobre przyspieszenie. Natomiast jeżdżę zgodnie z przepisami, ale to nie ma nic wspólnego z osiągami moich aut.


W Polsce przekraczanie dozwolonej prędkości jest czymś całkiem normalnym. Zwalniamy, bo nie chcemy być przyłapani na tym przez fotoradar a nie dlatego, że przejeżdżamy obok szkoły. To samo dotyczy respektowania innych znaków, od których przy naszych drogach aż się roi.

Tymczasem coraz głośniej się mówi, że w terenie zabudowanym unijne przepisy będą nakazywały jazdę najwyżej 30 km/h. W kilku krajach Zachodniej Europy już to się dzieje. Ostatnio podróżując w okolicach Paryża w miasteczkach i wioskach najwyżej dopuszczano jazdę 40 km/h. Nad przestrzeganiem tych ograniczeń czuwały coraz liczniejsze fotoradary. Na autostradzie z Lozanny do Genewy, choć to tylko 60 km naliczyłem osiem fotoradarów, które bezwzględnie rejestrują przekroczenie nawet o 5 km/h.

Szwajcarzy już kilka lat temu wydali wojnę tym kierowcom, którzy jeżdżą za szybko. Skutki widać w jakości ruchu drogowego. Panuje w nim spokój, żadnego gnania na łeb na szyję, żadnego wyprzedania, gdzie nie wolno. Po tegorocznych wakacjach co rusz słyszę o tym, że wezwania do zapłaty mandatów spływają z Czech, gdzie także bardzo ostro przestrzega się ograniczeń dozwolonej szybkości a niestosujących się do nich surowo karze.

U nas o bezpieczeństwie najwięcej się mówi, bo już z praktyką jest bardzo różnie. Istniejące organizacje, stowarzyszenia i instytucje z wielką troską mówią, że jest źle, ale to nic nie zmienia a powszechne lekceważenie ograniczeń prędkości jest już naszą cechą narodową. Dlatego mniemam, że nawet jeśli UE nakaże jeździć wolniej to u nas i tak mało kto weźmie to na poważnie, chyba, że już bez żadnego picu wszystkie wykroczenia będą rejestrowane a kary za ich popełnienie będą skutecznie egzekwowane.

Kto był np. w Szwecji czy Finlandii ten wie, że można jeździć zgodnie z przepisami nie przekraczając prędkości i wszędzie zdążyć na czas. Ktoś powie, że tam jest mniejszy ruch i dlatego Skandynawowie jeżdżą jak jeżdżą. To w takim razie dlaczego na Węgrzech polscy kierowcy są tak posłuszni wskazaniom na znakach ograniczeń prędkości? W konfrontacji z tamtejszą policja już nikt nie kozakuje.

Jeden z mistrzów kierownicy mówił, że w ruchu drogowym najważniejsza jest płynność, a ta jest możliwa wtedy, gdy nikt nie chce być lepszy. Ale jak tu utrzymać płynność, gdy ma się pod maską trochę koni a trzeba jechać 50 km/h? Niech wolno jeżdżą frajerzy.