Pożyteczne skutki mody

Moda wdarła się we wszystkie dziedziny naszego życia, na ogół przyczyniając się do ich rozwoju. Dotyczy to również motoryzacji. Najczęściej jest to wizualizacja produktu czyli – tłumacząc z nowomowy – wyglądu karoserii. Wiadomo, że wersja sedan uwielbiana jest w krajach azjatyckich, kombi preferują praktyczni Europejczycy, a ostatnio wszelkie gusta przebiły SUV-y. Podobnie z kolorami. U nas za czasów królowania „maluchów” największym powodzeniem cieszył się słynny „yellow bahama” czyli jaskrawo żółty. Później nadeszły czasy srebrnego metalika, a teraz dominuje kolor biały, niegdyś kojarzony z hotelarskimi korporacjami taksówkowymi.

Wygląd samochodu to jedno, a jego walory ekonomiczne to drugie - znacznie zresztą istotniejsze. Dotyczy to głównie segmentu tzw. wolumenowego, najczęściej kupowanego zarówno przez klasę średnią jak i do flot - segmentu premium ten problem w zasadzie nie dotyczy. Ponieważ istotnym, jeżeli nie najistotniejszym kosztem eksploatacji pojazdów w tym segmencie jest paliwo, również tutaj od lat trwają prace nad obniżaniem apetytu nań. Początkowo decydujący był wybór między benzyną a ropą, gdzie zdecydowanie dominowała ta druga, głównie z racji niższej ceny tego paliwa, a posiadanie samochodu z motorem Diesla wzbudzało powszechną zazdrość. Później sprawa się nieco skomplikowała, gdyż obok walorów ekonomicznych pojawił się problem związany z ochroną środowiska i przyjęte w związku z tym unijne standardy. Początkowo postawiono na paliwo wytwarzane z roślin. Wtedy dosłownie zazieleniło się na stanowiskach koncernów w czasie wielkich salonach samochodowych w Genewie, Frankfurcie czy Paryżu. Trwało to kilka lat, by wreszcie ktoś mądry zwrócił uwagę na fakt, że na świecie kilkaset milionów ludzi głoduje, więc roślinność należy wykorzystać raczej do ich nakarmienia.

Wtedy podjęto wysiłki nad stworzeniem napędów alternatywnych - początkowo hybrydowych, a następnie elektrycznych i wodorowych. Pamiętam, jak bodaj na którymś Salonie Genewskim stoisko General Motors dosłownie zawalone było butelkami z czystą wodą powstałą właśnie w procesie zeroemisyjnego spalania wodoru. Później amerykański koncern sprowadził do Europy pierwszy egzemplarz vana na ogniwa paliwowe napędzane wodorem. Pojazd trafił również do Warszawy i kilku dziennikarzy motoryzacyjnych miało 0,5 godziny na jazdę testową. Na siedzeniu pasażera obok kierowcy siedział Przemek Byszewski (wtedy PR GM) i energicznie reagował, gdy ktoś próbował dotknąć czegoś i przycisnąć coś... Obok niesamowitego przyspieszenia i bezgłośnej jazdy zapamiętałem, że połowę samochodu zajmowały ciężkie baterie i zbiornik na wodór. Wtedy zaczęła się zresztą moja fascynacja napędem wodorowym.

Od tamtych wydarzeń upłynęło sporo czasu. Teraz doszliśmy już do etapu, w którym powstają komercyjne pojazdy z tym napędem, a Toyota przygotowała już drugą generację swojego osobowego, wodorowego Miraia. Japońska marka buduje również duże wozy ciężarowe napędzane wodorem. Także Komisja Europejska opracowała „Strategię wodorową dla Europy”, a stosowne wysiłki w kierunku jej realizacji podjęto też w Polsce.

Ten rodzaj napędu nie jest jednak obecnie tak modny, jak napędy hybrydowe i elektryczne. Dominują te ostatnie, których produkcja została niejako wymuszona standardami unijnymi. Przybywa ich coraz więcej wraz z powiększającą się liczbą punktów ładowania i rozszerzaniem pojemności baterii. Istotnymi barierami są tu jednak owa mała pojemność akumulatorów, a także nadal stosunkowo mała liczba punktów ładowania. Do tego dochodzi wysoka cena takich samochodów oraz często długi czas ich ładowania. Dotyczy to głównie tzw, wtyczkowozów czyli aut elektrycznych ładowanych z gniazdka. Auta hybrydowe takich kłopotów nie mają. Z kolei granicą dla pojazdów na ogniwa paliwowe są stacje napełniania wodorem. Koszt takowej to ponad 1 mln dolarów, a najbliższa jest gdzieś pod Berlinem. Podobno w tym roku mają powstać w Polsce dwie takie stacje. Barierą jest też wysoka cena takiego pojazdu – kosztuje ok. 300 tys. złotych.

Jaka więc obecnie moda panuje na rynku motoryzacji i w jakim kierunku zdąża? Najprostsza rzecz to określenie modnego koloru – jest nim biały. Moda na karoserie to przede wszystkim SUV-y, chociaż z racji na ich apetyt na paliwo tracą one na popularności. Zdobywają ją natomiast – i słusznie - auta typu coupe-combi. Na powszechność aut z silnikami na paliwa alternatywne będziemy jeszcze musieli długo poczekać – tu barierami jest ich wysokie cena, niewielki zasięg baterii, mała liczba punktów ładowania. Modne teraz pojazdy autonomiczne są nadal na etapie eksperymentów, a i w przyszłości dotyczyć będą raczej tzw. pociągów drogowych, poruszających się wytyczonymi trasami.

Tak więc w najbliższych latach na drogach dominować będzie, jak do tej pory, różnorodność pod każdym względem z tendencją do stopniowego zanikania pojazdów z silnikami wysokoprężnymi i rozwojem różnych modnych nowinek technicznych, technologicznych i wizualnych – zgodnie z panującą w danej chwili modą.