31.03.2022

Pod presją zestawu naprawczego

Był taki czas, że nieomal w każdym testowanym samochodzie (a zmieniam je co tydzień) dziurawiłem oponę. Natomiast od kilku lat (odpukać!) mimo, iż mam wrażenie, że mój styl jazdy się jakoś specjalnie się nie zmienił ani razu nie miałem z oponami kłopotu. No, może jedynie bardziej jestem wyczulony na dziury w jezdni czy ostre kamienie leżące na nawierzchni drogi. Co zatem się zmieniło?

Chyba nie nasze drogi, bo to jednak ich stan jest w pierwszej kolejności odpowiedzialny za nasze częste wizyty w zakładach wulkanizacyjnych. Mimo iż sporo czasu upłynęło od mojej ostatniej wizyty w serwisie opon wciąż nie wiem co się stało, że teraz jeżdżę tam co najwyżej na ich sezonową wymianę. Cały jednak czas towarzyszy mi strach przed skorzystaniem z tzw. zestawu naprawczego, który już definitywnie zastępuje w prawie każdym nowym aucie koło zapasowe. Nie wiem jak wy, ale ja nie znam nikogo kto byłby w stanie skorzystać i co istotne skutecznie załatać dziurę w oponie przy pomocy wspomnianego serwisu do samodzielnej naprawy.

Kiedy odbieram kolejne auto testowe to najpierw zaglądam pod podłogę bagażnika aby się przekonać, czy jest tam przynajmniej „dojazdówka”. Niestety w samochodach na prąd, których jest coraz u nas więcej już zupełnie zapomniano o czymś takim jak normalne koło zapasowe. Zresztą ostatnio w innych modelach, także tych napędzanych silnikami spalinowymi także rzadkością jest piąte koło na wymianę.

Producenci samochodów wmawiają nam, że statystycznie tylko raz na kilka lat dziurawimy oponę w aucie, którego używamy na co dzień, więc z tym zapasowym jest tylko zajmowanie dodatkowego miejsca w bagażniku. Mój przypadek zdaje się to potwierdzać, choć jak wspomniałem wydaje mi się, że bardziej to wynika z mojej zwiększonej czujności w czasie prowadzenia, szczególnie po podejrzanych nawierzchniach.

Trzymając się jednak statystyk a nie rzeczywistości uznano, że w razie kłopotu z uciekającym z koła powietrzem lepiej będzie jak skorzystamy ze wspomnianego zestawu łatając dziurę i pompując oponę na miejscu zdarzenia. Dzięki temu, że zestaw naprawczy zastąpił koło zapasowe zaoszczędzono na wadze balastu jakim jest koło na pokładzie samochodu.

Głośno się o tym nie mówi, ale rzecz z pozbyciem się „zapasu” z bagażnika wynika z czegoś innego niż tylko z faktu, że mamy coraz lepsze drogi i współczesne opony są odporniejsze na przedziurawienie. Wcale bowiem nie chodzi o to, że rzadko je dziurawimy, ale że normalne koło na zapas czy nawet dojazdówka mają swoją wagę i przy ostatecznym podsumowaniu rachunku waga/spalanie/emisja CO2 warto z tych przynajmniej 20 kilogramów zrezygnować.

W ten sposób ostateczny bilans emisji spalin, wywoływany m.in. wagą auta gotowego do drogi będzie korzystniejszy. Przynajmniej wtedy, gdy nowy samochód opuszcza fabrykę i otrzymuje homologację. Potem, gdy już jest sprzedany w salonie to już nawet sprzedawca w ramach opcji, za które dodatkowo płacimy wciśnie nam poza zapachem do odświeżania wnętrza także normalny „zapas” wmawiając, że bez koła albo przynajmniej „dojazdówki” to strach na nasze drogi wyjeżdżać.