26.05.2022

Nawet Iga Świątek musi czekać na wygrane auto

Kryzys na rynku motoryzacyjnym się pogłębia i nie widać symptomów rychłego odwrócenia tego trendu. Kłopoty z dostępnością aut co, na marginesie, powoduje zabawne sytuacje - niektórzy publicyści zamartwiają się, że nasza wspaniała tenisistka Iga Świątek musi czekać na wygrane i wybrane auto (myślę, że pani Iga jakoś sobie z tym problemem poradzi). Nie wiem tylko, po co się tym emocjonować i jeszcze podawać że wynajem tego auta ze Stuttgartu w wersji elektrycznej kosztuje 12 500 zł miesięcznie. Po co komu ta informacja? Irytuje mnie też zaglądanie pani Świątek do portfela i „podniecanie się” ile to ona nie zarobi. Po prostu żenada...


Wracając do kłopotów motoryzacyjnych, ostatnio doszła do tego drastyczna podwyżka, w Polsce szczególnie, cen paliwa. Przebicie bariery 8 zł za litr jest bardzo możliwe.

Zastanawiający jest fakt i przyczyna, dlaczego tak bardzo dotknęło to Polskę. Np. w Wielkiej Brytanii, gdzie paliwo było zawsze piekielnie drogie (nawet jak na tamtejsze warunki) można kupić benzynę niewiele ponad 1,5 funta za litr (czyli według dzisiejszego kursu nieco ponad 8 zł).

Zważywszy na silę nabywczą i zamożność nie dającą się porównać do Polski (bo jeśli nawet porównamy średnią pensję to i tak w Wlk. Brytanii jest ona trzykrotnie wyższa) można powiedzieć, że tam paliwo jest prawie za darmo. Ponadto w Wielkiej Brytanii ponad 40% energii pochodzi ze źródeł odnawialnych, elektromobilność hula co pokazuje, jaka przepaść dzieli nas od Europy Zachodniej, która (według niektórych) podobno wszystkiego nam zazdrości.

Zapomnieliśmy już o milionie aut elektrycznych, teraz zastanawiamy się jak przeskoczyć inne kraje i od razu przejść na paliwo wodorowe, zamiast zawracać sobie głowę „elektrykami na baterie”. Na szczęście nie wszyscy wpadają w samozachwyt. Niedawno „start up” (prywatny), który powstał po to, aby produkować w Polsce auta na wodór oszacował, że produkcję będzie można realnie rozpocząć od roku 2030, co wydaje się bardziej realne niż deklaracje hurra optymistów.

Odbija nam się czkawką nasz brak szacunku dla pieniądza, nasilony szczególnie w ostatnim czasie przez nierozważną politykę banku centralnego, co skutkuje m.in. inflacją i wzrostem cen paliw. Przykład niestety idzie z góry. Pamiętam kilkanaście lat temu kiedy 1 dolar amerykański kosztował 2 zł, przebywałem w USA. Hotel, w którym mieszkałem w Waszyngtonie nie miał własnego parkingu, więc często używałem tzw. valet parking, czyli obsługa odprowadzała samochód na pobliski parking. Zwyczajowy napiwek był 1 lub 2 dolary czyli 2 lub 4 złote i był przyjmowany z podziękowaniem.

Podobnie w Wielkiej Brytanii szanują funta. Pamiętam, że na skrzyżowaniach chłopcy myli przednie szyby za 50 pensów lub funta. Gdy w tym czasie byłem w Polsce na urlopie i dawałem za podobna usługę 5 złotych, oburzony młodzieniec powiedział mi że nie jest żebrakiem. Co kraj to obyczaj.
Szacunek do pieniądza, podobny w Niemczech czy w Holandii, u nas niestety nie jest masowym zjawiskiem. Złoty, pięć złotych czy dziesięć – to nie pieniądz. Historycznie rzecz biorąc, brak szacunku w Polsce do pieniądza występował już wcześniej ( i to nie tylko za „komuny”). Ale teraz szczególnie spotęgował się poprzez szeroko rozumiane socjalne rozdawnictwo (nie mówię tu o 500 plus). Nie lubimy też odkładać gotówki na przyszłość – bo i po co.

Adam Mickiewicz w „Panu Tadeuszu” pisał : „szlachta na koń wsiędzie, ja z synowcem na czele i jakoś to będzie !”. W ten sposób nasz wieszcz celnie opisał nasze podejście do wielu ważnych zagadnień.