
Auta z rurami wydechowymi... do muzeum
Jest wielce prawdopodobne, że po roku 2035 nikt w Europie nie będzie już sprzedawał nowych samochodów napędzanych silnikami spalinowymi. Taką datę zaproponował Parlament Europejski i lada moment, po podjęciu stosownych uchwał, będzie to egzekwowane w państwach należących do Unii Europejskiej. Reszta świata będzie mogła robić co zechce. Oczywiście, skoro nie będzie można po tej dacie sprzedawać aut napędzanych silnikami na LPG, benzynowymi bądź dieslami, to ich produkcja powinna wygasnąć kilka lat wcześniej. Większość producentów działających na unijnym rynku obiecuje, że z produkcją aut zasilanych paliwami konwencjonalnymi skończy już koło roku 2030.
Po pojawieniu się tych informacji zaczęły się dyskusje, czy oby w ten sposób nie kończy się pewna era w dziejach motoryzacji, ba, nawet cywilizacji ! Oczywiście skończy się, tylko co z tego ? Przyznam, że sam się zacząłem zastanawiać co to będzie, gdy po ulicach będą jeździć wyłącznie auta na prąd. Wiem, że w swoim strachu przed bezszelestną motoryzacją nie byłem odosobniony, bo wystarczyło wejść na Facebooka aby się przekonać, ile żalu, płaczu a nawet gróźb pojawiło się w reakcji na powyższe propozycje. Sam wprawdzie nie roniłem łez, ale ze smutkiem myślałem - oj, co to będzie, co to będzie...
Na szczęście dość szybko się opamiętałem, bo moim zdaniem powody do obaw są praktycznie żadne. Po pierwsze wspomniany na początku zakaz dotyczy tylko sprzedaży i to wyłącznie na terenie UE. Po drugie to nie będzie tak, że po sylwestrowej nocy z 2034 na 2035 obudzimy się w innej rzeczywistości, w której auta z rurami wydechowymi będzie można zobaczyć tylko w muzeum. Po trzecie wreszcie ów strach dotyczy chyba tylko części ludzi i to starszych, bo młodzi podchodzą do tego jak do czegoś normalnego. Były spalinowe to będą elektryczne i w czym problem.
Za te 12 – 13 lat w wiek kupowania nowych aut wejdą osoby, które dziś są dziećmi i mają 5 – 10 lat. Im naprawdę będzie już wszystko jedno w co wsiądą, bo silniki spalinowe będą uważali za anachronizm, bo ledwo je będą pamiętali. Po 2035 roku obecni 50-60-latkowie powoli zaczną się żegnać z kierownicą i pewnie z ulgą przyjmą pojawienie się około roku 2040 pojazdów autonomicznych.
Póki co jest to problem pokolenia głównie dla obecnych 40-50-latków, którym jazda samochodem kojarzy się ze skądinąd przyjemnym odgłosem pracy silnika spalinowego oraz zapachem wydzielanych przez te jednostki spalin. A młodsi? Im jest wszystko jedno i mają w nosie jak będą wyglądały napędy. Mało tego, dziś 20-latek coraz mniej myśli o kupowaniu auta na własność, a jedynie chce go na określony czas pożyczać nie martwiąc się o naprawy, wymiany opon etc. Tym bardziej mało ich będzie za te 10, a tym bardziej 20 i 30 lat interesowało, czy ten samochód będzie pobierał paliwo w płynie czy też przez podłączenie go do ładowarki, jak obecnie to robimy z maszynką do mycia zębów czy telefonem komórkowym. Nawiasem mówiąc te ostatnie już coraz częściej ładujemy bezprzewodowo w ładowarkach indukcyjnych.
Szkoda, że tak mało wiemy jak to było pod koniec XIX wieku, gdy pojawiły się pierwsze pojazdy samobieżne zastępując zaprzęgi konne. Wiadomo, że też był strach i zaklinanie rzeczywistości, a jednak auta z silnikami spalinowymi wygrały z powozami. Teraz też trochę tego nie chcemy, ale gdy już okaże się, że nie jest to takie złe, to nawet się nie obejrzymy (ci, co oczywiście jeszcze trochę pożyją), jak elektromobilność stanie się rzeczywistością.